To dość wyniośle zabrzmi, ale niezwykle szanuję wszelkie wyniosłości terenu. Nawet nie te oczywiste, którym wypada być wyniosłymi.
Bardzo szanuję te mniejsze, niepozorne, subtelne. Które w sumie są niskie, ale dominują nad otaczającym je terenem. Jeśli są częścią wzgórz – są najwyższym, jeśli to teren wyżyny – to właśnie stąd ją obejmiemy wzrokiem, jeśli miały być miejscem kultu to… zapewne nim były.
Góra Świętej Anny to kulminacja masywu Chełma, czyli języka Wyżyny Śląskiej „wcinającego się” sprytnie na płaski teren doliny Odry i całej niziny Śląskiej. Z resztą widoki stąd na zachód są imponujące. Ba, nawet zjazd autostradą A4 na zachód może robić wrażenie. To miejsce jest wyspą fauny i flory w dość monotonnym krajobrazie, paletą buczyn kwaśnych i we wszystkich smakach, ostoją fantastycznych muraw kserotermicznych, łąk pachnących ziołami, nakładających się na siebie scenografii zaoranych pól, młodego zboża, rzepaku, pastwisk.
Tak, to taka jedna z „toskańskich” krain w Polsce. A na dodatek pełna podtekstów. Od niemieckiej symboliki narodowego socjalizmu (kiedyś), po symbol walki Powstańców Śląskich (później), po miejsce religijnych westchnień Ślązaków ku Św. Annie (teraz). Imponujący amfiteatr, schowany na dnie kamieniołomu jednak wciąż robi wrażenie a akustyka jest wprost niebywała.
Ja tu też widzę perełkę dla geologów, bo wzgórze to tak naprawdę strzępy dawnego wulkanu a na terenie dawnego krateru znajduje się rezerwat geologiczny. Niestety obecnie zamknięty i przebudowywany na Geopoark.
Zaraz, zaraz… jak to zamknięty i przebudowywany. Rezerwat!?